7 lutego 2014

Zwyczajny pretekst.


     Dni Kultury, już dawno wpisały się w tradycję (wciąż całym sercem, chyba) mojej szkoły. Wszystko co wiąże się z chrobrym, przysparza mnie o silniejsze bicie serca. To nie tylko zabytkowy budynek, miejsce trzyletniej edukacji- to moje źródło procesów emocjonalnych. Tyle się tam wydarzyło. Staram się jednak pamiętać tylko to co dobre. Moje małe i większe radości. Wg Plutchika (amerykański psycholog) każda emocja może występować w różnym stopniu natężenia i na różnym poziomie pobudzenia. Niby banalne. Spokój, który odczuwam pod wpływem czynnika jakim jest szkoła jest niezwykle skrajny. Spokój i bezpieczeństwo są dla mnie najważniejsze. Ponad miłość, przyjaźń, czy też wszystko co materialne. I tak właśnie dzisiaj moje małe potłuczone serce znalazło się w tej spokojnej i bezpiecznej krainie. To taki jakby szpital dla ducha, dla ducha, którym jestem od pewnego czasu. Ciężko mi się zmaterializować, poza myśleniem także być. Bo już, albo raczej dopiero- wiem, że cogito ergo sum umarłych nie dotyczy. Tym bardziej jeśli umiera się już któryś raz, który wcale nie boli mniej. O miejscu tak ładnie, a o ludziach...
     To był ważny dla mnie dzień. Tyle uświadomienia. Powinnam w końcu dorosnąć. Moje imię w zdrobniałej formie, wcale nie brzmi jak kiedyś. Co się takiego stało? Mogłabym o to zapytać, tylko kogo? Ściany nie odpowiedzą, a na marne próbować odnaleźć się w pamięci innych. Choć niektórzy bywają mili. Nie spodziewałabym się. A może to z takiego prywatnego braku, niedoborów, z choroby tak strasznej, co to nie pozwala nikomu, by ją zauważono. Stać się na chwilę człowiekiem, dzięki drugiemu człowiekowi. I oddawać całą siebie w łzach wieczornych, tych pod kołdrą, o porze, gdzie nie wiadomo- czy lepiej już wstać, czy może jednak się położyć.
     Dni Kultury, kolejna okazja, by dać łudzić się jeszcze trochę. To nie jest dom, nie mój. Choć zostawiłam tam tyle siebie, to trudno się tam dziś odnaleźć. Po kątach można włóczyć się jak wczorajszy cień, tyle.

     Do rzeczy, a może bardziej do ludzi (taki słaby żart na rozluźnienie, ot co) i w dodatku młodych? Spektakl dwóch pań polonistek. Jedna wszechstronnie utalentowana, pełna motywacji do działania; drugiej nie znam. To jednak nieistotne; sztuka, którą stworzyły była naprawdę na wysokim poziomie. Zdarzały się w szkole lepsze spektakle, takie jak Wizyta starszej pani, czy też Ferdydurke, jednak i ten nie odbiegał wiele od postawionej poprzeczki. Swoją formą przypominał zrealizowaną dwa lata temu, kawiarnię literacką, w której czytano Szymborską. Teraz był Tuwim. Na ławce w parku, w restauracji, a nawet o piątej przed kinem. Dlaczego ten poeta? Rok tuwimowski (2013) wszystko tłumaczy. No, może nie wszystko- rok rokiem, ale o poezji po prostu mówić trzeba. Można też śpiewać. Bo taką też formę miało wiele dialogów, których tekst brzmiał głosami, niczym wyjętymi z lat 20. i 30. A tak! To właśnie tytuł sztuki- Lata dwudzieste, lata trzydzieste... Warstwie słownej towarzyszył akompaniament pani polonistki. Największe wrażenie zrobiły na mnie stroje. Jestem zakochana w ówczesnej modzie- opaski na włosach, rękawiczki, obniżona talia i spódnice już ponad kostkę, ale jeszcze przed kolano. Ach, jak cudownie było móc podziwiać tak poprzebierane dziewczęta. Sic!

o:57



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy pozostawiony po sobie ślad na moim blogu. Bardzo cenne są dla mnie Wasze pochlebne komentarze, ale i te ze słowami krytyki. Jeśli macie jakieś uwagi- napiszcie o tym, dzięki temu będę mogła się doskonalić. :)