3 marca 2014

Niebrzydko.

     A w piątek byłam w Teatrze. Nic szczególnego, ale- pierwszy raz odkąd mieszkam we Wrocławiu. Pomyślałam więc, że pierwszy raz musi być wyjątkowy. Przeżyłam go sama. Samemu najlepiej się przeżywa, takie jest moje zdanie, szczególnie jeśli odnosi się to do jakichkolwiek sztuk. Wybór padł na pantomimę. Coś innego niż zazwyczaj. Miały być Dziady, bo klasyka, ale nie! Na te przyjdzie jeszcze czas. Szczególnie, że w 2016, mają grać w Teatrze Polskim wszystkie części- to dopiero maraton! Wracając do pantomimy- była to Historia Brzydoty przygotowana przez Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego. Reżyseria- pani Anna Piotrowska. A po spektaklu- moderowana rozmowa z publicznością, tak z okazji premiery studenckiej przedstawienia. I to skusiło mnie najbardziej. Lubię takie rozmowy, lubię w nich po cichu uczestniczyć, tak z nadzieją, że jakaś sztuka coś we mnie poruszy, aż tak, że się odezwę, że się odważę.
     Wszystko miało się zacząć o 19:00, Scena na Świebodzkim. Wizyta w teatrze, to dla mnie zawsze coś wielkiego, pewnego rodzaju rytuał- wybrałam się więc wcześniej, by nie zabrakło miejsc. Ach, nie mogłabym tego przeżyć. Wchodzę, kupuję bilet, zmierzam w kierunku szatni, a tam- taa daam! Marcin. Mój artysta. No, może to za duże słowa, bo nie taki on znowu mój, ale on, to on, we własnej osobie. O kim mówię? O osóbce, która od jakichś trzech lat kojarzy mi się ze słowami: teatr, sztuka, aktor, dykcja, scena, z moim rodzinnym Kłodzkiem i moim ukochanym liceum. Zwyczajny, niezwykły kolega. Pamiętam, że zawsze chciałam go poznać- gwiazdę szkolnych przedstawień. Ja byłam szarą myszką w dość dużej szkole, on był znany. Szanse na przypadkowe poznanie? Raczej nikłe. Nie mogłam więc stracić szansy i postanowiłam podejść i się przedstawić, nie zapomniałam oczywiście dodać, że zawsze chciałam go poznać! Ot co. Odważnie jak na mnie, alee! On będzie znany, tak w całym Wrocławiu, w całej Polsce. Mój kolega Marcin- przyszły aktor! Trochę porozmawialiśmy, godzina, którą miałam w zapasie szybko minęła i zaczęła się... moja ekscytacja.
     Pan Adam Królikowski od kostiumów przechadza się korytarzem, pan Miernik oddaje kurtkę do szatni. Tak po prostu, po ludzku. A ja wciąż patrzę na osoby tak bliskie sztuce, jak na kogoś wyjątkowego, jak na wybrańców. No, ale nic, kiedyś przywyknę. Może zdarzy się cud, i będę mogła pracować wśród takich właśnie wybrańców! Tymczasem zostało mi śledzenie blogów, instagramów i innych dziwnych rzeczy, które mnie straszą, bo do tradycji im daleko. Sztukę czas zacząć! Ana przychodzi po cichu, po ciemku i tak też przyszła i teraz. Aktorki siedziały na widowni, wśród nas, wśród przeciętniaków, którzy myślą, że choroba jest daleko, że nas nie dotyczy. Któż by pomyślał, że może być obok? Na wyciągnięcie ręki. Spektakl miał poruszać temat brzydoty, granicę między nią, a pięknem, a może odwrotnie? Inspiracją do scenariusza stała się powieść Umberto Eco Historia Brzydoty, stąd tytuł sztuki- jak mówiła na spotkaniu pani reżyser: zwyczajne Ana, Anoreksja, byłoby zbyt płytkie. Zgadzam się. I trochę propagandowe, i trochę nie fair, bo spektakl był o pięknie, był pięknem samym w sobie. Dla mnie, niektóre obrazy były bardzo dalekie chorobie. To zwyczajna walka o siebie. O piękno! Nikt chyba nie walczy o brzydotę. Bohaterkami było pięć kobiet, które pragnęły zniknąć, stać się piórkiem, powietrzem, ulecieć.Chodziły, marzyły, liczyły, a nawet tańczyły, tak po swojemu- aktorki z teatru pantomimy: Maria Grzegorowska, Agnieszka Kulińska, Monika Rostecka, Agnieszka Dziewa oraz Izabela Cześniewicz. Anaza, Anasza, Anagi, Anaria, Anakha. Choroba, ten straszny wyraz, a może po prostu Ana, ta która jest obok, potrafi wspierać, ale i niszczyć, niszczyć, aż w końcu zniszczy. Początkowo wydaje się być piękną i pomocną, dodaje sił, ale gdy organizm staje się słabszy i jeszcze słabszy, droga ku nieistnieniu jest krótsza. Pani reżyser chciała stworzyć ucieleśnienie anoreksji. To nie miała być historia o kobietach dotkniętych chorobą, to choroba sama w sobie. Tak też to odebrałam. Jednakże- wg mnie to świat wewnętrzny jednej chorej osoby. To jej obsesje, natłok myśli, sposób widzenia świata, widzenia siebie w tym świecie, swojej roli. To mnóstwo kontrastów między tym, czego się chce, a co się robi. Ale osiąga się cel, cel, który w końcu stał się zmorą. Do którego dąży się już nieświadomie.

zwiastun, zapraszam, jeszcze będą grać, jeszcze masz szansę przeżyć to po swojemu, nawet przychodząc tak o, z ulicy, nieoczytany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy pozostawiony po sobie ślad na moim blogu. Bardzo cenne są dla mnie Wasze pochlebne komentarze, ale i te ze słowami krytyki. Jeśli macie jakieś uwagi- napiszcie o tym, dzięki temu będę mogła się doskonalić. :)